sobota, 16 maja 2009

Zawieszenie bloga

Zapewne zauważyliście, że od dłuższego czasu nic nie piszę. Może trochę wypstrykałem się z tematów, może uszła ze mnie tak zwana "wena", albo po prostu mi się odechciało. Postanowiłem oficjalnie zawiesić działalność bloga. Dziękuję wszystkim czytelnikom za słowa krytyki jak i pochwały, za to, że chciało Wam się czytać i komentować. Zajmuję się teraz kilkoma innymi rzeczami, m. in. nauką obróbki grafiki i pisania stron WWW, więc kto wie, może kiedyś się okaże, że ten blog był jedynie preludium do dalszych projektów z mojej strony.

Kiedyś wrócę z lepszym blogiem albo nawet własną stroną, pisanie zawsze mnie ciągnęło i na pewno nie ustanę w męczeniu Was moimi tekstami ;).

sobota, 4 kwietnia 2009

Obalamy mity odc. 4 - PSX

Pomysł na ten odcinek podsunął mi mój przyjaciel, z którym przeglądałem sobie czeluście internetu. W pewnym momencie natknąłem sie na skrót "PSX". Co ciekawe, wielu graczy używa go w celu określenia PlayStation, szaraczka, plejaka jedynki. Nie mam pojęcia skąd się to wzięło, po prostu przylgnęło do poczciwego staruszka.

PSX to oficjalna nazwa specjalnej wersji PlayStation 2, która mogła nagrywać wideo, odtwarzać pliki muzyczne i zdjęcia. Należy wspomnieć, że jako pierwsza konsola z rodziny PlayStation miała na pokładzie XMB (Cross Media Bar), bardzo wygodne menu dla konsoli i wbudowany dysk twardy. Dziwi mnie strasznie, że kochana czarnula z funkcjami rodem z PS3 tak słabo została przyjęta przez rynek.



piątek, 3 kwietnia 2009

Sukces Wii

Otwieram stronę vgchartz.com i moim oczom ukazuje się taki oto widok:


Wii - 49.08 M

Xbox 360 - 29.76 M
PlayStation 3 - 21.55 M



Niesamowite. Nintendo Wii sprzedało się w takiej ilości, jak razem Xbox 360 i PlayStation 3. Zastanawiam się, jak to jest w zasadzie możliwe? Ta konsola to tak naprawdę dwa Gamecube'y wsadzone w białe pudełko z pilotem, który czyta ruchy naszej ręki. Maszynki Sony i Microsoftu posiadają gigantyczną moc obliczeniową dorównującą dzisiejszym komputerom, generują grafikę, która wybałusza oczy a interaktywność wirtualnych środowisk jest niesamowita. Samochody się profesjonalnie wyginają, zwłoki idealnie latają miotane eksplozjami, nawet całe miasta padają. A Wii? Wii ma fajne sterowanie.

I to jest ten cały sukces? Próbuję pojąć, jak pięćdziesiąt milionów ludzi potrafi zachwycać się konsolą, która generuje grafikę na poziomie pierwszego Xboxa... Podobno grafika to nie wszystko. Zgodzę się, ale nie do końca. Kto nie idzie do przodu, ten się cofa. Postęp idzie cały czas do przodu i nasze gałki oczne karmione są coraz to śliczniejszymi screenami a starsze produkcje coraz bardziej nam brzydną w oczach. Kiedyś Metal Gear Solid był szczytem możliwości ówczesnych układów graficznych, dziś to tylko śmieszny zlepek polygonów, na który trzeba się zmuszać, by patrzeć.

Sterowanie. Kolejna dyskusyjna sprawa. Po co ja właściwie gram? Przede wszystkim dla odpoczynku, dla relaksu. Lubię walnąć się na kanapie z padem w ręcę i po prostu gapić się w TV ruszając kciukami. Zaś grając na konsolce Big N muszę być ciągle w ruchu, machać górnymi kończynami i skakać na boki. Nie wydaje mi się, bym miał na to ochotę po ciężkim dniu w szkole/pracy. Do tego ddochodzi jeszcze sprawa precyzji. Na padzie kiedy wychylam gałkę w lewo, to gra prawidłowo to interpretuje. Grając Wiilotem, co prawda nie zawsze, zdarzają się przekłamania w ruchu kursorem. Nie muszę chyba mówić, jakie to ma znaczenie podczas walki z bossem.

Od zawsze powtarzam, że najważniejsze są gry. Grafika, marka, sterowanie - to są ważne rzeczy. Ale czymże jest najbardziej wypasiona technologicznie konsola bez dobrych, grywalnych szpili? I tutaj chyba drzemie między innymi istota sukcesu. Super Mario Galaxy, Mario Kart Wii, Legend of Zelda, Super Smash Bros i inne magiczne produkcje od Nintendo. W takich grach nawet grafika i możliwości sprzętowe schodzą na drugi plan, bo nie liczy się ilość polygonów i wersja shaderów, lecz dobra zabawa.

Stylistyka tego małego białego pudełka jest piękna. Malutkie, zgrabne, śliczne. Idealnie pasuje pod monitor czy telewizor. Same wiiloty i pady pasują pod konsolę, kolorystycznie i stylowo. Na pewno nie ma się czego wstydzić przed znajomymi i nie trzeba przykrywać pod jakimiś kwiatkami czy książkami.

Jak tak dłużej się zastanowię, to powoli do mojego umysłu dociera, skąd się bierze sukces Wii. Konsola posiada te cudowne gry od Nintendo, które pochłaniają ludzi całkowicie i zdobywają ich serca. To nic, że są infantylne, mało skomplikowane i z realizmem nie mają wiele wspólnego. Najważniejsze jest to, że się przy nich dobrze bawimy. Unikalne sterowanie to dodatkowy wabik dla ludzi, którzy dotąd nie mieli z konsolą za wiele wspólnego. Przy sukcesie tej konsoli należy doliczyć rozbudowaną i przemyślaną kampanię reklamową, która dociera nie tylko do graczy. Maszynka stała się swego rodzaju modnym gadżetem, który wypada mieć, by być trendy.

Osobiście mnie ta konsola nie interesuje. Oczywiście, jest kilka interesujących tytułów, w które warto zagrać, ale zdecydowanie nie za cenę wyższą, niż cena nowego Xboxa 360! Wolę za dwa razy mniej zakupić PS2, przy którym pobawię się o wiele dłużej i przy okazji odpocznę, zamiast dostawać zakwasów.

sobota, 28 marca 2009

Guitar Hero On Tour



Chyba każdy zna serię Guitar Hero - gra, w której wcielamy się w gwiazdę rocka i za pomocą specjalnej, plastikowej gitary podbijaliśmy serca wirtualnych tłumów. Jako, że tzw. "wczuwa" była genialna a my naprawdę graliśmy dany utwór, to gra osiągnęła niemały sukces. Na dodatek doskonały soundtrack w każdej części pozwalał nam na granie z przyjemnością przez wiele godzin.

Pewnego dnia zapadła decyzja o stworzeniu przenośnej wersji Guitar Hero, do tego na DS'a. Pierwsze komentarze to szok, no bo jak mają zamiar to zrobić? Guitar Hero bez gitary to nie Guitar Hero. Okazało się jednak, że panowie z Activision mają głowę na karku, otóż wymyślili specjalną przystawkę imitującą grip z prawdziwej gitary, którą wsuwa się w slot 1 (na gry z GBA). Całość chwyta się lewą (bądź prawą, jeśli jesteśmy leworęczni) ręką i trzyma DS'a bokiem. Nasze palce spoczywają na kolorowych przyciskach, a my w drugiej ręce dzierżymy specjalny stylus, którym... szarpiemy struny! Wirtualne co prawda, znajdują się one na dotykowym ekraniku. Jak całość sprawdza się w praniu? Znakomicie! Według mnie nie dało się wymyślić lepszego rozwiązania. Co prawda nie jest to taka przyjemność jak granie w Guitar Hero na dużej konsoli, jednak jak na przenośną konsolę rozwiązanie to jest genialnie. Mamy swój miniaturowy koncert w kieszeni. Jeszcze jeden aspekt, mianowicie sprawa gitarowego boosta: wcześniej odpalało się go machając gitarką, tutaj po prostu wrzeszczymy do mikrofonu. Kolejny "ficzer" pozwalający wczuć się w konsolową gwiazdę rocka.

Tryby to jest to, co znamy z dużej wersji. Mamy karierę, w której po kolei pniemy się do coraz lepszych lokacji, coraz lepszych sponsorów, zarabiamy coraz więcej pieniędzy i możemy sobie pozwolić na coraz bardziej wymyślne przedmioty ze sklepiku. A wszystko to tylko dzięki graniu. Jest jeszcze Quick Play, gdzie możemy zagrać dowolną piosenkę na dowolnym poziomie trudności bez żadnych zobowiązań. Następnie Practice, który pozwala nam przećwiczyć piosenkę fałszując ile chcemy bez przerywania jej (w normalnej grze tłum nas zagwizduje i jest Game Over). Dziwne jest to, że możemy grać jako gitara główna i basowa, czego nie ma w żadnym innym trybie, a szkoda. Jest jeszcze multiplayer, gdzie z kolegą posiadającym drugiego DS'a możemy szaleć i sprawdzić, który jest lepszym rockmanem, na dodatek możemy przeszkodzić naszemu rywalowi różnymi bonusami, choć i on nie musi pozostać nam dłużny.

Grafika, choć nie jest ważna w tego typu grach, jest naprawdę świetna. Konsolka generuje scenę z naszymi muzykami, którzy szaleją na swoich instrumentach, tłum i całe otoczenie, które bywa naprawdę różne - od szczytu wieżowców po paradę. Wszystko jest czytelne i wyraźne.

No i chyba najważniejsze: udźwiękowienie. Jest dobrze, choć nie jest to szczyt jakości. Na szczęście wszystkie 26 utworów jest w dobrej jakości no i nie są to marne muzyczki MIDI, tylko pełnoprawne utwory o jakości zbliżonej do MP3. Niestety odnoszę wrażenie, że całość jest za cicha, nawet na słuchawkach. Jest to ważne, gdyż jadąc na przykład w autobusie trzeba odpowiednio głośno wszystko mieć, by cokolwiek słyszeć.

Całość nie jest pozbawiona wad, choć właściwie w części są to wady wynikające z budowy DS'a. Pierwsza wada to nieładna czcionka i ułożenie menu, wszystko wygląda jak w marnym homebrew, nie jak w grze za ponad sto złotych. Choć podobno nie szata zdobi króla. Następnym elementem, który przeszkadza w rozrywce jest budowa całości, gdyż powoduje, że większości osób po dłuższym graniu cierpnie nadgarstek i trzeba robić sobie przerwy. Mi się udało znaleźć takie ułożenie dłoni, że mogłem grać nawet ponad godzinę, jednak dla większości osób może to stanowić problem.

Podsumowując, Guitar Hero On Tour mimo swoich wad jest grą świetną. Jedyną w swoim rodzaju, przenośnym Guitar Hero, genialną zabawką. Wspaniale umila czas między innymi tytułami, a dla fanów serii i innych gier muzycznych to pozycja obowiązkowa, która starczy na długo, gdyż wymasterowanie utwórów na najwyższym poziomie trudności to wyzwanie dla największych twardzieli (ja wymiękałem przy ostatnich utwórach na Hard, trzecim z czterech poziomów trudności). Na dodatek cały zestaw kosztuje tyle, co normalna gra na DS'a, ok. 140 zł w Polsce, więc nic tylko brać i grać!

Ocena: 9-

Grafika: 8+

Muzyka: 8

Grywalność: 10

Recenzja dostępna także na deesowiec.info

Phoenix Wright Ace Attorney Justice for All - recenzja


Phoenix Wright Ace Attorney Justice for All to bezpośrednia kontynuacja niesamowitej pierwszej części pt. Phoenix Wright Ace Attorney ;]. Gdy zabierałem się do gry, liczyłem na wspaniałe przedłużenie wątków zaczętych w dwójce, jeszcze więcej wspaniałej fabuły tak jak wcześniej, na dodatkowe sprawy i jeszcze więcej cudownego "prawnika". Chciałem swoistego "mission packa". Jak wyszło?

Może od początku. Gra zaczyna się dosyć dziwnie, gdyż budzi nas telefon. Phoenixa naprawdę boli głowa i okazuje się, że właśnie zaczyna się rozprawa. Prawnik dostał amnestii i w ten sposób powstaje pretekst do przejścia kolejny raz przez tutorial. Niestety nie ma możliwości ominięcia go, jednak dzięki temu szybko wskakujemy w realia następnej części i dowiadujemy się, co było przyczyną zaniku pamięci, równocześnie ratując kolejnego niewinnego klienta. Kilka miłych minut później poznajemy starych znajomych: prokuratora Payne'a, Mayę, sędziego. Jednak nie wszystko jest tak jak zawsze...

Szkielet gry właściwie pozostał ten sam. Nadal rozwiązujemy sprawy według znanego schematu: poznajemy sprawę, krótkie przesłuchanie, pierwszy dzień rozprawy, przeniesienie podejrzeń na inną osobę, następny dzień poszukiwań, powolne odkrycie prawdy, jeszcze jeden dzień szukania i ostateczne rozwiązanie sprawy. Podczas tzw. "investigation" rozmawiamy z wieloma osobami związanymi ze sprawą, szukamy przedmiotów i powoli dochodzimy do sedna sprawy. Gdy dzień dobiega końca i rozpoczyna się następny dzień, trafiamy na salę sądową za pomocą zdobytej "amunicji" walczymy z wymiarem sprawiedliwości, który jak zwykle próbuje wsadzić za kratki nie tą osobę co trzeba. Gra nie jest jednak wierną kopią poprzedniczki, zmienił się sposób, w jaki przegrywamy. Teraz nie ma żadnych eksplodujących wykrzynkików, lecz pojawił się pasek życia, który zależnie od "wagi" sytuacji skraca się po niepoprawnej odpowiedzi o kawałek bądź nawet o całość. Nadal jednak istnieje save w każdym miejscu i można po złej odpowiedzi załadować grę.

Obstawa gry także uległa pewnej zmianie. Nie ma już Edgewortha (aby przekonać się, co się z nim stało, radzę przejść pierwszą część), jest za to młoda pani von Karma, córka starego znajomego z czwartej rozprawy pierwszego "prawnika". Ma ona zgoła odmienny styl prowadzenia rozprawy i odziedziła sporo po swoim władzym ojcu. Zapomnijcie o spokojnym Milesie, teraz czas na Franciskę z biczem, którym terroryzuje sędziego. Nie podoba mi się to zagranie, stary dobry Edgey był o wiele lepszy. Drugą nową postacią jest Pearl Fey, która jest kilkuletnią kuzynką Mayi. Choć młoda, bardzo mądra i nie raz okaże się mądrzejsza, niż jej kuzynka.

Czas przejśc do mięska, czyli samej fabuły. To ona decyduje o być albo nie być części, nie jakieś baski życia i mało istotne szczegóły. I na nieszczęście, tutaj byłem zawiedzony. Gra nie dorasta do pięt poprzedniczce. Nadal pełno jest zwrotów akcji i nieoczekiwanych rozwiązań, lecz to nie jest ten genialny scenariusz. Rozprawy wydają się płytkie i głupie, ta z kelnerką i pedałowatym szefem kuchni rozłożyła mnie na łopatki. Szczęście w nieszczęściu, chociaż ostatnia sprawa rekompensuje nam całą grę i nasyca głód emocji.

Grafika nie zmieniła się ani joty. Gra została żywcem skonwertowana z GameBoya Advance'a i nadal oglądamy mało kolorowe tła, słabo animowane postacie i wszystko jest statyczne. Mimo wszystko, komu to przeszkadza? Dźwięk... odmienny. Zmienił się cały soundtrack. Na początku myślałem, że to źle, bo nie mogłem znaleźć w utworach tego geniuszu, co w poprzednich. Jednak po czasie doszedłem do wniosku, że zmiana była konieczna, bo byśmy zwariowali, a gdy dłużej się wsłucha w nowe aranżacje, to odkrywa się, że i one są całkiem niezłe. Nie takie dobre, ale po prostu OK.

Gra na początku na tyle mnie zawiodła, że o mało nie porzuciłem konsoli w kąt i na tym by się skończyła przygoda z prawnikiem. Dałem jednak grze kredyt zaufania i powiem szczerze, nie zawiodłem się. Jest to najgorsza część ze wszystkich, jednak nadal to kawał świetnej gry i stawiam ją bardzo wysoko w moim prywatnym rankingu. No i aby dobrać się do kolejnych przygód, należy poznać, co stało się wcześniej, nieprawdaż?

Ocena: 9-

Grafika: 8

Muzyka: 8

Grywalność: 8+

Recenzja dostępna także na deesowiec.info

środa, 25 marca 2009

Ku chwale najlepszej gry na świecie - Metal Gear Solid 3


TEKST WOLNY OD SPOILERÓW

Pisałem juź o najlepszej konsoli, PlayStation 2. Kolej na przedstawienie Wam najlepszej gry wg. mnie, jak kiedykolwiek została stworzona. Serię Metal Gear Solid powinien znać każdy szanujący się gracz. Wszystko zaczęło się, niespodzianka(!), od pierwszej części, która zagościła na PlayStation. Gra od początku powalała swoją filmowością. Niesamowita jak na tamte czasy grafika, wyreżyserowanie całej rozgrywki oraz pełny voice-acting. Gracz miał wrażenie, że uczestniczy w jakimś wspaniałym szpiegowskim filmie. Sama rozgrywka była specyficzna i dosyć wiele rozbieżności było między grą a prawdziwym światem (ślepi i głusi strażnicy), lecz mimo wszystko grało się świetnie. Jednak całe te atuty przygasają przy czymś innym, czymś, co w grach cenię sobie najbardziej i czymś, za co pokochałem Snake'a (no bez przesady) i całe to uniwesum. Fabuła, pisana przez duże F. Nie, FABUŁA, cała dużymi literami.

Takich zwrotów akcji, postaci (zarówno po dobrej, jak i złej stronie), skomplikowanej otoczki fabularnej, nie było nigdzie. To nie gra, w której jest główny zły i musimy go zabić. To nawet nie gra, w której dobry okazuje się zły i trzeba go ubić. Nic tu nie jest czarne ani białe, przez całą grę jesteśmy zaskakiwani nowymi wiadomościami i wplątujemy się w tą siatkę nazw, dat i wydarzeń. Pan, MISTRZ, Kojima wykreował tak bogaty i skomplikowany świat, że aby wszystko załapać należy przejść grę dwukrotnie. No i jak to w genialnych dziełach bywa, pod oczywistym znaczeniem kryją się jeszcze znaczenia ukryten, np. przesłanie wojenne. To nie jest tylko kupa pikseli. To cały, piękny świat ze swoją historią, którą Mistrz stara się nam przekazać poprzez właśnie piksele.

Na osobny akapit zasługują postacie. Nie ma w grach video innych tak wyrazistych i tak bliskich nam postaci. Hal, Snake, Meryl, Campbell, Eva, Big Boss, Raiden, Zero... Każda postać z głębokim rysem psychologicznym, z odmiennym charakterem i swoimi tajemnicami. Jedni wzbudzają sympatię, drudzy nienawiść, jednak każda z nich ma swoje motywy i historię. Z żadnym innym growym bohaterem nie zżyłem się tak, z Naked i Solid Snake'iem.

Artykuł miał być o MGS3, ja rozpisuje się zaś o pierwszej części. Prawda jest taka, że tak jak w przypadku Phoenix Wrighta, każda następna część to kolejny epizod większej całości, kolejny element układanki. Wraz z duchem czasu do przodu idzie grafika, muzyka, sposób przedstawienia akcji, ale tak naprawdę od dawna liczyła się opowiadana w grze historia. MGS3 stało się wynikiem najwyższej formy Kojimy, swoistym dziełem życia tego człowieka. MGS był magiczny, MGS2 po części przekombinowany, lecz nadal genialny, zaś Metal Gear Solid 3 jest połączeniem najlepszych cech wszystkich poprzednich części wraz z przeniesieniem akcji do pięknej dżungli i wprowadzenia naprawdę porywających wątków. Wszystkie części kocham, jednak ta jako jedyna zmusiła... nie, nie zmusiła. Po prostu wywołała szczery, rzęsisty płacz nad losem pewnej bohaterki. Coś niesamowitego dla mnie do niedawna. Popłakać się nad grą. Leżeć na kanapie i beczeć. Łzy ciekły mi po policzkach,  a to wszysko przez jedyne w swoim rodzaju zagranie Mistrza. Nie zdradzę, o co chodzi, ale siedziałem z padem przez 5 minut i nie mogłem nacisnąć tego przycisku...

...

Wspomnienia wracają. Właśnie dlatego uważam tę grę za genialną. Nad żadną inną tyle nie myślałem, żadna inna nie wywołała we mnie tak wielkich i szczerych emocji, żałuję sprzedaży PS2 tylko dlatego, że chciałbym zagrać w MGS3 raz jeszcze, oglądam regularnie trailery z tej gry za każdym razem wzruszając się... Baba? Ciota ze mnie? Wątpię, nie jestem chyba jedyny, który to poczuł.

Gameplay to osobna sprawa. Gra była piękna, genialnie udźwiękowiona. Sposób przedstawienia akcji nie ma sobie równych. Samo granie, choć z charakterystycznymi dla MGS'a odchyłami, był po raz kolejny dopieszczony i niejeden maniak kitrania się po krzakach i strzelania headshotów (pozdro Kondziu) będzie wniebowzięty.

Oczywiście, w myśl mojego ulubionego i najczęściej przytaczanego przysłowia, "nie ma róży bez kolców". Gra jest tak naprawdę interaktywnym filmem. Nie mam przeciwko temu nic przeciwko, lecz wielu uważa to za minus. Strażnicy jak zwykle są ślepi i głusi, mamy bezdenne kieszenie zdolne pomieścić cały arsenał, świat jest pełen absurdów takich jak wyskakujące skrzynki z amunicją z ciał czy ubitych zwierzaków zmieniających się w pudełka z jedzeniem. Ale naprawdę, kogo to obchodzi? Ta gra to geniusz. To coś więcej niż gra. To arcydzieło. Arcydzieło sztuki.

wtorek, 24 marca 2009

Obalamy mity odc. 3 - Koniec ery exclusive'ów


Powyżej przykład gry na wyłączność - Killzone 2.

Skąd się wziął mit? Po starcie nowej generacji konsol (przypomnę, obecnie to PS3, Xbox 360 i Wii) na konsolę Microsoftu pojawiło się sporo serii gier znanych dotąd jedynie z PlayStation (bądź będące od dłuższego czasu tylko na tej platformie). Przykładem niech będą takie gry jak Tekken 6, GTA IV, Final Fantasy XIII. Podobnie stało się z niedawnymi eksluzywnymi grami na konsolę Billa - Lost Planet, Dead Rising, Bioshock na prz pojawiły się na PlayStation 3. W ten sposób znawcy rynku ogłosili, że nadszedł koniec rynku exclusive'ów. Sytuacja obu next-genów jest bardzo wyrównana i producentom nie opłaca się wydawać gier tylko na jedną platformę. Oczywiście, nie ma mowy o Halo na PlayStation czy Gran Turismo na Xboxa, gdyż są to gry wspierane bądź tworzone bezpośrednio przez odpowiednio przez Microsoft czy Sony. Więc jak to jest naprawdę?

Ja mówię temu: bzdura. Początkowo, gdy na rynku konsol było może z 20 mln PeeStrójek i Xboxów 360 razem, rzeczywiście się nie opłacało ograniczać tylko do jednej platformy, ponieważ mogło się okazać, że sprzedało się za mało gier, by pokryć koszty produkcji, a co dopiero na tym zarobić. Teraz, kiedy konsol jest już prawie 50 milionów i liczba ta rośnie w tempie jednostajnie przyspieszonym (spadek cen), exclusive'y stają się głównym polem bitwy obu konsol (o Wii nie mówimy, bo to zupełnie inna bajka, zarówno cenowo, sprzętowo jak i growo) i jest ich coraz więcej. Killzone 2, Infamous, Final Fantasy XIII Versus, God of War III na PS3. Star Ocean 4, Ninja Blade, Lost Planet 2, nowy i obecny dodatek do GTA IV to tylko przykłady tegorocznych gier na wyłączność X-pudełka. Ja nie widzę tutaj końca ery takichże produkcji. Nie leży to w interesie zarówno Sony, jak i Microsoftu. No bo jak to mówi pewna reklama, skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać (czyt. jeśli można zagrać w każdą grę na każdej platformie, po co kupować najdroższą?). Firmy muszą czymś przyciągać graczy i chyba jeszcze sporo osób najpierw kieruje się grami, potem dopiero wyglądem i innymi bajerami, jakie oferuje konsola. Na dodatek coraz bardziej rośnie baza potencjalnych klientów, więc można się ograniczyć do tylko jednego sprzętu.

Wystarczy tylko spojrzeć do tyłu kilka lat. Na początku poprzedniej generacji wiele gier pojawiało się jednocześnie na wiele platform. Splinter Cell, Burnout, SSX były na wszystkie trzy platformy (bądź PS2 i Xboxa). Dopiero następne części zawężały grono odbiorców do dwóch albo i jednej platformy. Jedne serie się wypalają i trafiają do każdego gracza, by jeszcze się dobrze sprzedać, drugie się rodzą i promują jedną platformę. Dla mnie naturalna kolej rzeczy i exclusive'y tak jak były, tak są i tak będą. Konkurencja musi być i kropka.

sobota, 21 marca 2009

Phoenix Wright Ace Attorney - recenzja


Zapewne znacie wiele gigantów branży growej. Każdy zna firmy takie jak EA, Square-Enix czy Namco Bandai. I chociaż wydają wiele gier, nie wszystkie trzymają poziom. Jest za to taka jedna firma, która od dłuższego czasu zdobywa moje uznanie, a w ogóle się o niej nie mówi, na pewno nie w takim stopniu jak o poprzednich. Uważam, że bardzo niesłusznie. Za każdym razem, gdy widzę grę sygnowaną logiem "Capcomu", jestem pewien, że będzie to kawał dobrej szpili. Wspomnę choćby Resident Evil 4, Street Fightera czy choćby Okami. Wydaje się, że tej firmie po prostu nie zdarzają się wpadki jak innym. Ostatnio w moje ręce wpadła kolejna gra, która wyszła spod klawiatur Capcomu. Ta gra to pierwsza część serii o charyzmatycznym prawniku o specyficznej fryzurze i skłonności do pokazywania palcem. Ta gra to Phoenix Wright Ace Attorney na Nintendo DS (warto dodać, że została wcześniej, w 2001 roku wydana na GBA pt. "Gyakuten Saiban" w Japonii, dopiero w 2005 roku została przełożona na bardziej ludzki język). Czy po raz kolejny jest mistrzowski kawałek kodu?

A więc od początku. Na czym polega gra? Wcielamy się w postać Phoenix Wright'a. Jest to prawnik (a konkretniej obrońca) pracujący w kancelarii prawniczej. W momencie rozpoczęcia gry jesteśmy przed naszą i jego pierwszą rozprawą. Towarzyszy nam nasza mentorka, Mia Fey, a rozprawa toczy się przeciwko naszemu dawnemu przyjacielowi. Jaki będzie werdykt, zależy tylko od nas.

Całość zrealizowana jest w formie przygodówki tekstowej. Widzimy ładne, duże i animowane postacie, które niestety bez przerwy stoją w miejscu i tylko ruszają np. rękoma, a pod spodem jest ramka towarzysząca nam przez całą grę, w której przewija się tekst. Myśli Phoenixa czy dialogi, wszystko jest tam. Tła są statyczne, ale ładnie i schludnie wykonane. To wszystko dzieje się na górnym ekranie. Na dolnym jest zazwyczaj tylko jeden, wielki przycisk, którym przewijamy kwestię dalej. No, możemy jeszcze sprawdzić zebrane dotychczas dowody. Czasami jeszcze pojawiają się inne opcje, ale ogólnie wykorzystanie ekranu dotykowego jest słabe (praktycznie całą grę da się przejść używając o wiele wygodniejszych przycisków).

Ale o co chodzi w grze? Już spieszę z wyjaśnieniami. Najpierw dowiadujemy się o morderstwie w formie krótkiej animacji bądź kilku artworków. Następnie przeszukujemy miejsce zbrodni i inne z nim związane miejsca w celu znalezienia różnych osób, te z kolei dostarczą nam cennych informacji bądź różnych dowodów. Czasami w jakiś sposób (zazwyczaj coś pokazując) musimy coś z danej osoby wycisnąć. Po zebraniu wymaganej ilości dowodów i informacji, przenosimy się do sądu. Tam staramy się wszelkimi możliwymi (i zgodnymi z prawem ;) ) sposobami odkopać prawdę, gdyż w każdym przypadku mamy do czynienia z próbami wrobienia w morderstwo niewinnych osób. W trzy dni (tyle wg. prawa w grze ma prokuratura, by ogłosić werdykt) musimy udowodnić niewinności naszego klienta, ale wpierw musimy odeprzeć zarzuty i pokazać, co naprawdę się stało.

Rozprawy w sądzie polegają na wysłuchiwaniu zeznań świadków. Gdy raz wysłuchamy danego zeznania, świadek je powtarza do woli, a my mamy możliwość przewijać je do przodu lub do tyłu. Na każdą kwestię możemy zadać jakieś pytanie (czasami dowiemy się czegoś bądź popchniemy sprawę do przodu), bądź pokazać jakiś dowód, który odkrywa kłamstwa. Na początku jest najciężej, bo wszystko jest ułożone (czasami nawet sam prokurator sam wszystko układa, by nie było żadnych niedomówień i wyrok był "winny"). Ale przesłuchując świadka i porównując dowody, możemy czasami dojść do wniosku, że coś się nie zgadza... Wtedy najeżdżamy na daną kwestię, gdzie świadek kłamie, wybieramy to potwierdzający dowód i... naciskamy X, naciskamy przycisk na ekranie dotykowym, bądź naciskamy Y i... krzyczymy OBJECTION! (pol. sprzeciw!) do mikrofonu. Wtedy zazwyczaj kroczek po kroczku łamiemy świadka i doprowadzamy do zakończenia sprawy z satysfakcjonującym nas wynikiem.

I tak w kółko. Jednak mimo tego gra niesamowicie wciąga. Grafika jest prosta (statyczne 2d), muzyczka też (choć idealnie pasuje do gry, a motyw odgrywany w momencie odkrywania całej prawdy pod koniec rozprawy jest tak cudowny, że mógłbym cały dzień go słuchać), a mimo to gra się nie nudzi, ba człowiek jak szalony broni kolejnych świadków. Wszystko dzięki wspaniałej fabule, która jest troszkę serialowa, ale mimo to zawiera masę zwrotów akcji, także czasami to co nam się wydawało, że na początku jest białe, na koniec jest czorne jak smoła i na odwrót. Na dodatek wszystkie sprawy są ze sobą ściśle powiązane i uwierzcie mi, w trakcie 4 rozprawy, gdy wszystko będzie się powoli łączyło do kupy, nie będziecie mogli się oderwać od DS'a.

Co z długością gry? Gra zawiera 5 spraw, z czego 4 to przeniesione żywcem z GBA, a piąta bonusowa, która nie ma co prawda za dużego powiązania z poprzednimi, ale w przeciwieństwie do poprzednich, o wiele bardziej wykorzystuje potencjał DS'a. Zdejmujemy odciski palców, psikamy sprayem w celu wykrycia śladów krwi, oglądamy nagrania z kamery, przeglądamy przedmioty w pełnym 3d, układamy wazę z rozbitych kawałków... oj tak, ta sprawa "robi". Chociaż mimo, że jest tak na oko długa jak dwie poprzednie, nie jest aż tak wciągająca jak poprzednie. Choć rozwalenie pewnej długo, dobrze ukrywającej się osoby na koniec sprawy sprawia wieeeelką satysfakcję. Niestety nie ma sensu przechodzić gry drugi raz, gdyż wszystko już będziemy wiedzieć, a bonusów żadnych. To jakby czytać drugi raz tę samą książkę.

Podsumowując, mimo, że gra to 90 % czytania dialogów, wymaga choć średniej znajomości języka angielskiego i stosunkowo wysokiego IQ, to nie jest aż tak trudna, a wciąga tak, że czasami możecie zapomnieć o podstawowych czynnościach, jak jedzenie, spanie czy s... ikanie. Ostateczna ocena nie może być inna, jak...

Ocena 10/10

Grafika 7/10
Dźwięk 10/10
Grywalność 10/10

GTA Chinatown Wars - pierwsze wrażenie


Gdy pierwszy raz wyczytałem, że kolejna część GTA ukaże się na DSa, przetarłem oczy i przeczytałem to zdanie jeszcze raz i okazało się, że nie widziałem źle. Zastanawiałem się, jak to mają zamiar zrobić? Jak w 128 MB zmieścić całe miasto, jak rozwiązać sprawę kamery i słabych możliwości obróbki grafiki trójwymiarowej, jak rozwiązać sterowanie (żadnych gałek), jak wykorzystają touch screen... pytaniom nie było końca.

Powoli ujawniane screeny i strzępki nic nie mówiących informacji to stara taktyka Rockstar na podkręcanie hype'u. Kamera okazała się być umieszczona podobnie, jak w GTA, jednak pod trochę innym kątem i wszystko będzie w pełni trójwymiarowe. Przyznam, że ciekawość brała mnie coraz bardziej. Potem przestałem się interesować grą i tak oto nadeszła premiera, której będąc redaktorem na stronie deesowiec.info nie da się ominąć, spróbowałem gry. Wrażenia?

Pierwsze spojrzenie to jeden wielki szok. Jak to wygląda! Jak to się prezentuje! Kolejne spojrzenie na mapkę i... Jezus Maria, 2/3 miasta z GTA IV! Kupowanie domów! Dilerka narkotykami! Nowy sposób ucieczki przed policją! GPS, zamawianie przez internet broni, komórka, taksówki, rampages, misje poboczne, hot-dogi... Do tego większość z tego używa dotykowego ekranu. Wrzucanie siana do budki paluchem? Rozpruwanie schowka, rzucanie koktajlami mołotowa czy rozbrajanie samochodu stylusem? Nie mam nic przeciwko! Na dodatek gra jest świetnie przystosowana do DS'a. Za jasno na dworze? Jest opcja rozjaśnienia, co naprawdę pomaga. Musisz kończyć? Nie ma sprawy, zamykaj DS'a albo wyłącz, gra robi autosave co każdą zakończoną misję. Kupa opcji odnośnie ustawienia kamery, wyświetlania wskaźników i pomocy, np. podczas jazdy.

Uspokoiłem się i zacząłem grać. Jestem pod gigantycznym wrażeniem tego, co wyczarowali na tych dwóch małych ekranikach panowie z Rockstar Games. To naprawdę małe GTA IV, które swoją grywalnością łyka oba GTA na PSP (żeby nie było, grałem w nie!). Cała gra jest trójwymiarowa, misje są ciekawsze niż te w GTA, nie pozbawiono gry praktycznie niczego, co znamy z dużych części. A jeszcze nie wszystko odkryłem i tylko czekam na snajperkę i helikopter czy czołg. Oczywiście nie ma róży bez kolcy, ale na razie za krótko gram, by wymienić wszystkie wady i zalety. Już niedługo możecie spodziewać sie recenzji tego cudeńka.

Tymczasem zapraszam do dyskusji nt. gry na forum strony www.deesowiec.info :) oraz tutaj, w komentarzach.

czwartek, 12 marca 2009

Obalamy mity odc. 2 - Xbox 360 jest 2x tańszy od PlayStation 3

Czas na kolejny odcinek tej wspaniałej serii. Tym razem pod lupę weźmiemy ciekawe stwierdzenie, że Xbox 360 jest 2x tańszy od PlayStation 3. Jak wiadomo, ostatnio ceny mocno się wachają i jeśli ma się nosa do interesów, czasami upragnione cacko można upolować o kilkaset złotych taniej. Dlatego będziemy mówić o kwotach orientacyjnych, lecz wiarygodnych.

Na początek... zgodzę się z tym mitem. PlayStation 3 kosztuje gdzieś koło 1200 - 1300 zł, zaś Xbox 360 Arcade (najtańsza opcja) kosztuje złotych 600.  Jakby nie patrzeć, jest dwa razy taniej. Bez problemu zagramy w takie same gry pokroju Army of Two, PES 2009 czy Battlefielda. Problem pojawia się szybko, bo kiedy posiadacze PS3 mogą podłączyć swoją konsolę od razu do internetu, posiadacze konsoli Microsoftu muszą kupić sybskrypcję (130 zł na rok) oraz WiFi, dla wygody (200 zł). Niestety problemów nie koniec. Gry takie jak Burnout Paradise wymagają dysku twardego, a o ściągnięciu jakiegokolwiek dodatku na kartę pamięci możemy zapomnieć. Trzeba niestety kupić kolejne gigabajty. 20, 60 albo 120 GB. Przyjmijmy, że kupujemy nieoryginalny 120 GB za 250 zł. Jest jeszcze jedna rzecz, której brakuje konsoli Billa do konsoli Sony. Ta ostatnia od razu ma wbudowany odtwarzacz płyt Blu-Ray. Jeśli chcemy korzystać z konkurencyjnego, już umierającego HD-DVD, musimy doliczyć kolejne koszta związane z kupnem odtwarzacza. Kolejne 200-250 zł. Policzmy:

600 zł + 130 zł + 200 zł + 250 zł + 200 zł = 1280 zł. Wychodzi identycznie, jak PlayStation 3. Nie 2 razy taniej. Mit obalony.

Jest to swoista pułapka marketingowa, gdzie naiwni gracze kupują Xboxa 360 za śmieszne pieniądze i potem uzupełniają go o kolejne komponenty. Nie wychodzi drożej, niż konkurencyjna platforma, lecz daje możliwość nie kupowania rzeczy, których po prostu nie chcemy. Nie mamy ochoty oglądać filmów w wysokiej rozdzielczości? Nie ma sprawy, nie płać. Brak ochoty na granie online? Nie ma problemu, nie musisz za nic płacić. Wydaje mi się, że to ciekawe rozwiązanie, bo konsolę możemy mieć taniej i szybciej, przy tym kupując to, co nas interesuje.

wtorek, 10 marca 2009

Blogowo - kilka jubileuszy

Tak od siebie chciałem napisać, że niedawno ilość odsłon tego bloga niedawno przekroczyła 1000, za co serdecznie wszystkim dziękuje, zaś mój Gamerscore skoczył powyżej 5000 GS. Dziś za to skończyłem GTA IV na 100 %.

Niedługo napiszę dłuższy tekst nt. moich odzczuć dot. zmian w serii i kierunku, w jakim poszła najnowsza część gry (nie da się nie zauważyć, że gra przybrała odmienny charakter, niż GTA SA) Nie będzie to recenzja, bardziej zaś moje własne przemyślenia. Zapraszam do odwiedzenia bloga za jakiś czas :).

Casuale

Casual gamer to w branży growej nowe pojęcie, pojawiło się mniej więcej wraz z premierą Wii i startem nowej generacji. Oznacza ono po prostu niedzielnego gracza, który wg. stereotypu ma Wii i gra w gry pokroju Wii Fit oraz Link's Crossbow Training. Nie lubi on gier, które mają zbyt wysoki poziom trudność (ba, które w ogóle są trudne), kupuje znane i popularne serie i jest całym złem branży, przez które nie wydaje się już takich produkcji, jak kiedyś.

A ja Wam powiem, że coś takiego nie istnieje. Jeszcze lepiej! Wszyscy jesteśmy casualami. Że niby co? Wystarczy popatrzeć na dawne gry. W czasach dziadka NES'a coś takiego jak save game to był rarytas. Gry zazwyczaj tego bajeru nie posiadały bądź pod koniec każdego poziomu gra generowała specjalny kod, który wpisywaliśmy, gdy następnym razem się ją włączało. Dzięki temu nie trzeba było zaczynać od nowa. Niektórzy już nie pamiętają, jak gry, nierzadko klasyki, takie jak Prince of Persia trzeba było zaliczyć za pierwszym razem. Jeśli się zginęło, trzeba było pójść na obiad, chciało się już spać albo zbliżała się pora wyjścia do szkoły... no cóż. Albo zostawiamy konsolę włączoną na noc, albo wyłączamy i potem zaczynamy od nowa. Zapamiętywać trzeba było całe labirynty, układ plansz, rozmieszczenie przeciwników. Niektórzy narzekają na złe rozmieszczenie checkpointów w dzisiejszych grach, kiedy to trzeba przejść kawałek planszy, by powtórzyć nieudaną walkę z bossem. Kiedyś należało całą grę powtórzyć, by spróbować skopać tyłek głównemu szefowi.

Moją puentą jest to, że dziś wszyscy jesteśmy rozpieszczeni jak jedynaki. Marudzimy na złe zbalansowanie trudności, większości z nas sprawia problem trudny fragment gry, denerwujemy się, jak trzeba zrobić coś więcej, niż naciskać jeden przycisk. Coraz więcej pojawia się produkcji, gdzie konsola gra praktycznie za nas, jesteśmy prowadzeni za rączkę i trudno jest tak naprawdę zginąć. Jednak w porównaniu do gier sprzed 20-30 lat dzisiejsze najtrudniejsze dzieła to pestka i bułeczka z masełkiem. Jedynie niektóre produkcje starają się zadowolić tych wymagających i biorą się za najwyższe poziomy trudności.

PS. Ja myślę, że sam dorastam jako gracz. Kiedyś nie potrafiłem grać inaczej, jak z kodami. Następnie porzuciłem te haniebne praktyki i wziąłem się za normalną grę, lecz na najłatwiejszym poziomie trudnośći. Dziś coraz większą radość czerpię z grania w gry na najtrudniejszym poziomie trudności i przyjemność mi sprawia wyciskanie coraz to trudniejszych achievementów.

Zapraszam do podzielenia się ze mną swoimi przemyśleniami na ten temat :).

sobota, 7 marca 2009

Konkurencja


Bywając na forach internetowych, czytując różne blogi zauważyłem ciekawe marzenie... marzenie odnośnie istnienie
jednej konsoli.  Nie byłoby konkurencji, kupowałoby się tylko jedną konsolę i nie przejmowałoby się, że istnieje jeszcze jakaś, że ominie nas jakaś produkcja. Nie byłoby fajnbojów, konsolowych wojen i problemów pokroju "gra xxx nie ukaże się na konsoli xyz". Konsolowa idylla.

Ja jednak, kiedy patrzę na takie wywody, śmieję się w głos. Jak na mój gust to jedna z większych bzdur jakie słyszałem. Zaraz wyjaśnię, dlaczego. Wyobraźmy sobie, że na rynku jest tylko jedna konsola, Wiibox 3 czy Nintendo XStation 360, jak zwał tak zwał. Jest tylko jeden producent, brak konkurencji. Nie ma innych platform, na które wychodziłyby ciekawsze gry. Nie ma fanbojów. Jak to się nazywa? Utopia? Nie. Monopol.

Konkurencja to motor napędowy postępu. Gdyby nie Microsoft, do dziś nie doczekalibyśmy porządnej usługi sieciowej na PlayStation. Gdyby nie Nintendo ze swoim innowacyjnym spojrzeniem na sterowanie (NDS, Wii), nie byłoby tilta w padzie od PlayStation 3. Myślicie, że trofea pojawiłyby się w ogóle na konsoli bez konkurencji? Odejdźmy od spraw sprzętowych. Dzięki wzajemnej konkurencji, Sony i Microsoft starają się, by ich tytuły wyglądały jak najlepiej. Najpierw uderzenie Amerykanów pod postacią Gears of War 1 i 2, potem odpowiedź w postaci Killzone 2. Programiści zjadają sobie zęby wyciskając z układów siódme poty, gracze zaś wychodzą z siebie z radości.

Jeśli zaś na rynku tego zabraknie, branża najzwyczajniej w świecie się zatrzyma. Po co się starać, skoro klient nie ma w ogóle alternatywy? Sprzęt może się psuć co tydzień, i tak się nikt nie odwróci. Gry mogą być zbugowane i brzydkie, jak chcesz grać, nie masz wyjścia. Rozwój jest zatrzymany. Może i znikną problemy z wyborem konsoli, jednak pojawi się masa innych. Wątpię, by jakakolwiek gra osiągnęła poziom Killzone 2, gdyby na horyzoncie nie było Gears of War, które trzeba prześcignąć by odbić klientów przeciwnikowi. 

Ja się bardzo cieszę z sytuacji, jaka jest dziś na rynku. Dwóch równych sobie przeciwników robi wszystko, żeby tylko przekonać do siebie klienta. Jeszcze chwilę a konsolę będą nam tosty przyrządzać, bylebyśmy je kupili. Gry z roku na rok są coraz lepsze, oferują coraz więcej możliwości, zaś producenci dokładają wszelkich starań, by ich sprzęt zawodził jak najmniej. To jest właśnie piękne, konkurencja. Życzę Wam i sobie, aby nigdy jej nie zabrakło i na rynku żadna firma nie osiągnęła hegemonii.

czwartek, 5 marca 2009

Obalamy mity, odc. 1 - PlayStation 3 nie ma gier

Czas zacząć walczyć z propagandą imperialistycznych szpiegów i obalić kłamstwa wpajane przez nich narodowi! Pierwszy etapem jest obalenie jednego z kłamstw wpajanego narodowi! Mianowicie stwierdzenie, że

PlayStation 3 nie ma gier 

Jako, że jestem fanatycznym xbotem, na pierwszy rzut wybrałem właśnie ten wdzięczny temat. Ile razy już w internecie widziałem to zdanie. Zastanówmy się nad jego genezą... w 2005 roku światło dzienne ujrzała konsola Xbox 360, zaś premiera PlayStation 3 została przesunięta na koniec 2006 roku i początek 2007 w Europie. W związku z tym powstała oczywiście luka czasowa między premierami tych systemów i przez to na konsolę Billa wyszło więcej gier, zaś z ich ilością na początku miał problem "Chlebak". Fanboje i entuzjaści białej piękności szybko podchwycili bakcyla i jednym z ich najczęściej używanych argumentów było "PS3 nie ma gier". Na samym początku było to prawdą, bo premiery się przesuwały, gry wychodziły wpierw na Xboxa 360, potem na Chlebak albo wręcz wcale nie wychodziły. Na szczęście po mniej więcej roku sytuacja się unormowała i na PS3 zaczęły wychodzić coraz lepsze kąski, na dodatek ekskluzywne. Jeśli dziś ktokolwiek wytacza przeciwko dziecku Sony ten argument, wykazuje swą głupotę i ignorancję i można śmiało nazwać go fanbojem. A oto lista co ciekawszych smaczków dostępnych jedynie na PS3 (kolejność przypadkowa, lista wg. moich upodobań):

- Resistance: Fall of Men
- Resistance 2
- Motorstorm
- Motorstorm Pacific Rift
- Little Big Planet
- Killzone 2
- Eye of Judgement
- Gran Turismo 5 Prologue
- Everybody's Golf!
- Metal Gear Solid 4
- Ratchet and Clank: Tools of Destruction
- Flower
- Lair
- Wipeout HD
- Uncharted Drake's Fortune
- Singstar
- Warhawk

Do tego należy doliczyć wszystkie gry multiplatformowe od premiery konsoli. Naprawdę, niewiele dzieli Xboxa 360 i PlayStation 3, w większości to te same gry bez większej różnicy między platformami.



Obalamy mity to mój pomysł na nową serię, w której co jakiś czas bedę obalał co głupsze mity wyciągnięte z forów internetowych, stay tuned, niedługo kolejne odcinki :).

wtorek, 3 marca 2009

Stranglehold - recenzja

Recenzja Stranglehold

Stranglehold to dziecko panów z Midway oraz Johna Woo, twórcy kultowego już filmu Hard Boiled (Dzieci Triady), będącego idealnym reprezentantem kina rodem z Hong Kongu. Gra miała być swoistym przedłużeniem filmu, zatrudniono znów odtwórcę głównej roli (Chow Yun Fat), wspierano się konceptami samego Woo, a rozgrywkę starano się jak najbardziej upodobnić do stylistyku filmu. Jak to się prezentuje?

Rozgrywka przedstawiona jest w trybie TPP. Świat widzimy zza pleców inspektora Tequilli (głównego bohatera) i możemy dzięki temu podziwiać akrobacje skośnookiego bohatera. Nie jest to zwykła strzelanina - w grze obecny jest Tequilla Time, czyli po prostu bullet time. Do tego dochodzą Tequilla Bombs, czyli cztery "moce" policjanta (m. in. uzdrowienie czy nieskończona ilość naboji przez chwilę) oraz niesamowita akrobatyka w wykonaniu stróża prawa, czyli wszelkie rzucanie się na boki, do przodu i do tyłu, bieg po barierce, wieszanie się na żyrandolach czy jazda na wózku kelnerskim, co sprawia, że gra jest niezwykle dynamiczna i efektowna.

Fabuła gry nie zachwyca. Porwano córkę i żonę inspektora, ten postanowił dowiedzieć się, kto za tym stoi i ukarać sprawców. Po drodze nie brakuje naprawdę zaskakujących zwrotów akcji w stylu Woo i charakterystycznych sytuacji pokroju jednoczesnego celowania pistoletami w twarz przez dwie postacie czy siania tony ołowiu w akompaniamencie białych gołębi. Postacie są charyzmatyczne i mają bardzo wyraźne, ale często płytkie charaktery. Choć taki Tequilla jest bardzo ciekawą postacią i nie raz człowiek się zaśmieje z jego żartu i wyluzowania. W trakcie gry zwiedzimy kawałek świata. Zaczynamy w Hong Kongu, w biedniejszej dzielnicy, by trafić na piaszczyste plaże i do doków, potem wybrać się do Chicago, by w końcu wrócić do Hong Kongu znów.

Najlepsza w całej grze jest po prostu rozwałka. Nasza postać rzuca się na lewo i prawo w zwolnionym tempie, my siejemy po okolicy kilka ton ołowiu na zdecydowanie przeważających ilością przeciwników, a obraz destrukcji dopełnia przepiękna zniszczalność otoczenial. Doprawdy, nie widzieliście drugiej takiej gry, gdzie sypie się tyle tynku, kafelków, cementu, drzazg i innych materiałów ze ścian. Kolumnę można ogołocić z materiału do samych prętów zbrojeniowych, stoły ładnie sypią się na drzazgi a butelki tłuczą. Wszechobecne śmieci walają się wszędzie i to wzmaga wydzielanie adrenaliny do krwi.

Niestety, kosztem wspaniałej destrukcji otoczenia ucierpiała grafika ogólnie pojęta. Obiektów na ekranie jest sporo, nie zawsze są one jednak bogate w polygony, zaś tekstury bardzo często są po prostu słabe. Postacie to inna bajka - wyglądają cudownie. Przy odpowiednim oświetleniu wręcz fotorealistycznie, mimika jest świetna i każdy bohater jest świetnie wymodelowana. Byłoby wspaniale, gdyby... oświetlenie często nie zawodziło.

Udźwiękowienie... dla mnie to poezja. Nie jest to zwykła muzyka w grze. To ścieżka dźwiękowa godna największych filmowych produkcji. Wspaniałe motywy wpadają w ucho, aż przyjemnie się słucha. Motyw dźwiękowy w głównym menu to mistrzostwo świata, a całość godna jest osobnej płyty.

Stranglehold to gra bardzo nierówna. Z jednej strony są tutaj przebłyski geniusz (widać obecność mistrza Woo i jego pomysłów), lecz to dzieło cierpi na brak umiejętności panów z Midway - gameplay mimo wszystkich ciekawych patentów jest po prostu czasami nudny i schematyczny. Wejdź do pomieszczenia, wybij wszystkich, przejdź dalej, wybij kolejną falę oponentów i tak praktycznie przez całą grę. Podsumowując, największych lotów hit to nie jest, lecz po prostu dobra gra z przebłyskami geniuszu. Porządna sieczka po ciężkim dniu, lecz nic naprawdę ambitnego. Mimo wszystko polecam.

Ocena: 8+
Grafika: 7+
Dźwięk: 9
Grywalność: 9

PS. Jeśli miałbym wystawić ocenę po głównym menu, moja ocena byłaby równa 11/10. Po prostu tak genialnego
menu jeszcze nie widziałem, i ta muzyka!
PS2. Facjata głównego bohatera jest idealną kopią prawdziwego aktora, Chow Yun-Fata, brawa dla grafików.
No i klimat gry - wypisz wymaluj jak z filmu pana Woo.