Xbox Live, PlayStation Network, granie online. Z roku na rok, z miesiąca te usługi stają się coraz popularniejsze i coraz to więcej graczy podpina swoje konsole do sieci. Szaleństwo zaczęło się jeszcze na poprzedniej generacji, kiedy to Dreamcast wyszedł do graczy z propozycją gry przez sieć. Usługa, choć dobrze wymyślona, nie zwojowała świata, zapewne przez małą popularność konsoli. Sony pobrzdękiwało coś o graniu przez sieć przy zapowiedziach PlayStation 2, ale tak naprawdę dopiero Microsoft ze swoim Xboxem jako pierwsi wprowadzili z taką pompą usługę online. Xbox Live! stał się najlepszym społecznościowym serwisem na konsole, z scentralizowanymi ustawieniami, zarządzaniem przyjaciółmi, wysyłaniem wiadomośc i innymi opcjami. Sony zaś w tym czasie naprędce skleciło Network Adapter, który podczepiało się do konsoli. Usługa od japończyków nie oferowała tak bogatych możliwości, jak usługa od hamburgerów, właściwie należało się cieszyć z tego, że da się w ogóle grać.
Prawdziwe szaleństwo zaczęło się właściwie z premierą systemu Xbox 360 i związaną z tym przebudową Xbox Live. Do systemu dołączył Marketplace, czyli swoisty rynek, z którego ściągniemy demo nowej gry, obejrzymy trailery czy jakieś porady do gry, wypożyczymy film, kupimy teledysk ulubionej piosenki, ściągniemy dodatek do gry czy weźmiemy udział w jakimś zorganizowanym evencie, jak np. granie online razem z graczami z PC. Do tego wszystkiego dodano Gamerscore, czyli achievementy, które spotęgowały szaleństwo. Doszło do tego, że ta konsola NIE podpięta do sieci traci połowę swoich wspaniałych możliwości.
PlayStation 3, mające swoją premierę nieco później niż Xbox 360, podeszło już trochę poważniej do tematu online. Właściwie skopiowano cały system z konsoli Microsoftu i wdrażano powoli do maszynek Sony całe to szaleństwo. Działo się to etapami, bo nie od razu obecne były takie trofea czy PlayStation Store albo Home. Tak oto doszło do sytuacji, gdzie obie next-genowe maszyny mają swoje wspaniałe systemy sieciowe, a niepodpięta konsola traci wiele ze swojej "fajności".
Ja jednak się temu sprzeciwiam. Dlaczego? Jakoś mnie nie ciągnie do grania z zupełnie nieznanymi mi ludźmi i zmagania się często z osobami cierpiącymi na nadmiar czasu, znającymi każdy centymetr mapy i potrafiące ustrzelić headshota z drugiego końca planszy. Jedni mówią na to skill, ja na to mówię maniactwo. Denerwuje mnie to, że tak bardzo na bok spycha się graczy, którzy nie chcą przystępować do tego ścigania się w rangach, zdobywania gamerscore, leveli, experience i co tam jeszcze chce. Już słyszę komentarze "Nie chcesz, nie graj. Nikt Cię nie zmusza". No dobrze, ale to wszystko za daleko zaszło.
Do ściągnięcia z Marketplace/PlayStation Store praktycznie do każdej gry są łatki, naprawiające niedopracowane gry. Dlaczego niepodłączony gracz ma korzystać z gorszej wersji gry? Tak samo sprawa wygląda z dodatkami do ściągnięcia, wydaje się załóżmy 75 % gry, by było szybciej, potem reszte wrzuca się (za dodatkowe pieniądze, a jak) do sieci i trzeba ściągać. Miejsca na dysku co raz mniej, za to w portfelu coraz więcej.
Następnym krokiem są gry bez trybu single player, skierowane TYLKO i wyłącznie na granie online. Paranoja, co jak padną serwery albo popsuje mi się router? Nie zagram. Często do gier dorzuca się pseudo tryb single player, który jest zrobiony na odpierdal, ale lepsze to niż nic. Gorzej tylko, jak gry się kastruje ze split-screena i opcji gry więcej niż jednej osoby przy jednej konsoli. Temu kategorycznie mówię NIE! Dawniej można było grać w każde wyścigi, strzelaniny i gry sportowe ze spokojem od dwóch do nawet ośmiu graczy na jednej konsoli, teraz zaś jeśli gra ma split-screen dla dwóch osób to sukces. Wyścigi bez trybu multiplayer offline? Niesłychane, ale tak jest. Może w przyszłości w płatnym dodatku się dorzuci.
Czasami po prostu wolę sobie usiąść na kanapie z zimnym napojem, z padem w ręce przed telewizorem i nie przejmując się moją drużyną, innymi ludźmi, lagami, prędkością łącza i opłacaniem abonamentu pograć sam, z możłiwością włączenia pauzy w gry, w których wszystko zależy tylko ode mnie. Robić co chce i kiedy chce, być panem gry.